O mnie

Moje zdjęcie
Gabriel Garcia Marquez napisał kiedyś : "W każdej minucie z zamkniętymi oczami tracimy 60 sekund światła". Coś tak prostego, fantastycznego i oczywistego zarazem. Kiedy odkryłam te słowa, strasznie było mi żal światła, które tracę. Miałam poczucie, że muszę zrobić wszystko, by jak najdłużej mieć oczy szeroko otwarte. By chłonąć, dostrzegać, przeżywać. Minęło trochę czasu. I myślę sobie teraz, że już mi nie żal. Że i światło, i ciemność jest potrzebna. Nie próbuję już mieć oczu za wszelką cenę otwartych. Delektuję się ciemnością, a jeśli coś przemyka obok mnie niezauważenie - trudno się mówi - życie płynie dalej. Taka jego rola.

Archive for 2015

Teściowa - skarb czy przekleństwo?

Pamiętam taką rozmowę, która w temacie teściów (i własnych rodziców również) uświadomiła mi niezwykle dużo. Od jednego z moich życiowych autorytetów, przyjaciół i mentorów – usłyszałam, rzecz niby banalną, ale która była – zaryzykuję stwierdzenie - przełomowa. Dowiedziałam się, że… człowieka nie da się zmienić. Nie da się i już. Jeśli ktoś miałby zmienić swój charakter, postępowanie, poglądy, czy nawyki, które w nim drzemią – musiałby żyć dwa razy dłużej niż żyje teraz. Jeśli dajmy na to – mamy wkurzającą 50-letnią teściową i bardzo, ale to bardzo chcielibyśmy żeby była inna – milsza, łagodniejsza, mniej wtrącająca się – potrzebowalibyśmy na to kolejnych 100 lat. Buta jak to mówią nie zjesz. Ani jeden tak długo żył nie będzie, ani drugi taką cierpliwością się w końcu nie wykaże. Jakoś trzeba sobie zatem radzić. Unikać? Pokochać? Zignorować i przenieść się na odległą Alaskę? W tym miejscu nasuwa się pytanie - dlaczego właściwie teściowe są takim źródłem problemów, dlaczego tak strasznie burzą krew, dlaczego stały się tematem tylu niewybrednych żartów?

Postanowiłam zrobić krótki research w przestrzeni internetowej i oto co wynalazłam:
  • Teściowa – sennik: znaczy kłócić się z kimś.
  • Mądrość ludowa o teściowej: Teściowa to skarb, a skarby się zakopuje w ogródku.
  • Pierwszy z brzegu żart o teściowej:

Deszcz meteorytów obserwuje zięć i teściowa. Zięć pomyślał życzenie.
Teściowa nie zdążyła...


Uśmiechnęliście się? Ja też. Ale zabawa się kończy jak zwykle wtedy, gdy do akcji wkracza prawdziwe życie. Fora internetowe pełne są historii pod tytułem „moja teściowa niszczy moje małżeństwo, wtrąca się w wychowanie dzieci”.
Iza żali się: „Jesteśmy kilka lat po ślubie. Mieszkamy z teściami – niestety. Na początku wszystko było dobrze i byłam pełna zapału, bardzo lubiliśmy się z rodzicami męża. Dramat zaczął się, kiedy wprowadziłam się do nich. Mama podsłuchuje, komentuje mój sposób prowadzenia domu, ubierania się, dosłownie wszystko. Obgaduje mnie, oczernia w oczach rodziny. Wszystko chce wiedzieć, o wszystko wypytuje, interesuje ją gdzie wychodzimy, z kim, kiedy wrócimy, kim są nasi znajomi. Czuję się prześladowana. Na każdym kroku, gdzie tylko nie spojrzę – teściowa. Nie muszę mówić, że nasze relacje z mężem są w tej chwili straszne. M. chce dobrze, miota się. Rozumie mnie, ale chce też wspierać mamę. Nie wiem co mam zrobić. Doradźcie.”



Historia tak prawdziwa, że mogę się założyć – każda z Was pewnie choć raz słyszała podobną od kogoś znajomego. I jak tu nie stracić głowy? Jak żyć, żeby nie zwariować? Zebrałam dla Was kilka rad, które może w trudnych momentach dodadzą otuchy.

-Żyć osobno: jest ciężko wiadomo, ale decydując się na wspólne mieszkanie z teściami, trzeba wspólnie – podkreślam WSPÓLNIE omówić wszystkie za i przeciw i wyznaczyć granice
-Stawiać granice: Mówić jasno i grzecznie, kiedy czujemy, że nasza strefa komfortu zaczyna się kurczyć: Nie dziękuję, poradzę sobie. To trudne, ale wierzcie mi: możliwe.
-Żyć po swojemu: Prowadzić dom, tak jak się chce, jeść to, co się chce, ubierać się w to, na co mamy ochotę i spędzać czas tak, jak mamy ochotę – to nasze życie i nikt go za nas nie przeżyje
-Podzielić obowiązki: Jeśli mamy wspólną przestrzeń – umówić się co do kupowania wspólnych rzeczy takich jak środki czystości, kawa, mleko, cukier, mąka – tak, by nikt nie czuł się stratny i wykorzystany
-Traktować się z życzliwością: Jeśli urządzamy całonocną imprezę i wiemy, że będzie głośno – uprzedźmy rodziców – to od teraz nasi współlokatorzyJ

-Nie pozwolić się wtrącać w wychowanie dzieci: To nasze dzieci, doceniajmy dobre rady, ale umiejmy też grzecznie napomnieć, że mamy ochotę samodzielnie wykąpać, przewinąć czy przebrać NASZE dziecko.
-Dbajmy o czas sam na sam: Jeśli teściowie są aktywni i zdarza im się wyjeżdżać na wakacje, czy weekendy – cieszmy się wolną chatą, jeśli są domatorami – zadbajmy o to, by częściej organizować dla siebie wyjazdy podczas których pobędziemy tak naprawdę tylko my – we dwójkę.
-Prosić o pomoc: Aby zajęli się wnukami, bo chcielibyśmy wyjść do kina – nie oszukujmy się – dziadkowie zwykle o tym marzą, a i nam przyda się odrobina czasu tylko dla siebie.

Wiem. Wiem, że mogłabym tak długo i że życie pisze swoje scenariusze. Wiem, że nie da się przewidzieć jak komu się ułoży, z jaką rodziną się zwiąże i czy będzie mógł sobie pozwolić na luksus życia we własnym domu. Pamiętajmy nade wszystko – ślub bierze mąż z żoną. Mąż z żoną. Teściowie są w pakiecie, ale to nie oni są najważniejsi J



Dżesika

Pojawiła się znikąd. Gdzieś między moim pierwszym a siódmym Mojito. Była pełnia, a światło księżyca (jakkolwiek to ckliwie nie brzmi) odbijało się od tafli pobliskiego jeziora. Siedzieliśmy urzeczeni tym klimatem (urzeczona byłam prawdopodobnie tylko ja, reszta po prostu już lekko ciupnięta), opowiadając życiowe historie w zamian za pożyczonego (na zawsze) szluga. Dżesika pojawiła się znikąd. Ktoś tam ją znał, ktoś inny niekoniecznie. Była czyjąś tam daleką znajomą i wpadła się przywitać. Ładna buźka, opalone, całkiem zgrabne ciało, farbowane włosy, buty na obcasie, duży dekolt. I był w tym wszystkim ON. Niepozorny. Z humorem, z jakąś tam swoją fajną całkiem historią. Rozmawialiśmy. Długo, przeciągle, zalotnie. Źle mnie wtedy ocenił. Jak większość facetów, których spotyka się na imprezach i ma się nadzieję, że to akurat nie ten typ faceta, że ten jest inny, z tych głębokich, pięknych egzemplarzy - ale ten był całkiem taki. Dokładnie taki. I źle mnie wtedy ocenił. -Jesteś z kimś - powiedział, głaszcząc mnie po plecach. -Jestem - przyznałam z uśmiechem. I w tym zdaniu zawarło się stwierdzenie, że nie, że nie wyjdę z nim i że nie pojedziemy do niego. Potrzebował postawić tę granicę? Źle mnie zatem ocenił. Nie miałam zamiaru z nikim i nigdzie wychodzić. Ale niech będzie. Był zatem ON uroczy, piękny, z takimi oczami, z taką pasją (rozmawialiśmy o Norwidzie, górach, eko -życiu, samochodach, podróżach...) byłam ja - nie do wzięcia i była ONA - Dżesika - z całkiem fajnym biustem i jak najbardziej do wzięcia. Kiedy impreza się zwijała zauważyłam (kątem oka, wrzucałam do taxi akurat zwłoki znajomej), że stoją blisko siebie, rozmawiają z uśmiechem - Dżesika bez krępacji zaproponowała - mieszkam tu i tu - wiem, że Ci to nie po drodze, ale zmówimy taksówkę i pojedziemy na chwilkę do mnie (po rzeczy) a potem może... do Ciebie?

ON. Boski ON się uśmiechnął. Nie porozmawiają o Norwidzie, ale może poszeptają, pokrzyczą sobie o czymś innym.

Zamówili taksówkę.

Człowiek jako całość




Jestem humanistką. Nie to, że lubię polski, książki, pisanie i historię. To też. To mnie określa, jasne. Ale humanizm to dla mnie sposób podejścia do człowieka jako takiego. Sposób traktowania człowieka jako całości. Idea humanizmu zakłada bowiem, że człowiek jest w pewien sposób najważniejszy, że powinien stać w centrum zainteresowań. I my to dzisiaj myślę zgubiliśmy. W pośpiechu, w kontekście robienia kariery, zarabiania kasy, chodzenia na imprezy, jedzenia byle jakiego żarcia, śledzenia najnowszych trendów modowych i w ogóle bycia ciągle ze wszystkim „na bieżąco”. 

Ślizgamy się. Ślizgamy się po powierzchni relacji międzyludzkich. Konsumujemy. Związki, przyjaźnie, koleżeństwa. Nie ten, to będzie następny. Człowiek stał się narzędziem do realizacji własnych planów. Człowiek jest mi potrzebny – bo muszę się wygadać, bo nie mam z kim wyjść, wyjechać, bo chcę wyjść za mąż, bo chcę mieć dziecko. Bo ja chcę, bo ja potrzebuję, bo moje JA czuje się samotne. Człowiek w końcu potrzebny jest mi do tego, żeby wykonać jakąś pracę. Żeby był od – do. 8 godzin, a jak trzeba, to bez skargi został i po godzinach. Nie interesuje mnie przy tym skąd ten człowiek pochodzi – dla zabicia czasu zapytam, ale nie żebym zapamiętała, nie żeby mnie to jakoś szczególnie obeszło. Czy ten człowiek ma rodzinę? Nie wiem. Kiedy powie mi, że w zeszłym roku wyszła za mąż – zdziwię się. Po co to robiła, do czego jej to jest potrzebne. Nie wiem, czy moi współpracownicy mają dzieci. Dzieci to problem. Dzieci chorują, współpracownicy biorą wolne. A ja chcę, żeby człowiek był od – do – 8 godzin. I żeby szybko łapał co się do niego mówi, nie będę powtarzać. I żeby nie mówił, że czegoś nie wie, że coś by chciał, że z czymś sobie nie radzi. Niech nie pyta o radę. Człowiek jako taki nie jest ważny. Człowiek jest narzędziem. Ma robić, co do niego należy. Nie narzekać, nie skarżyć się, nie chcieć nic w zamian. Najlepiej, żeby nie przynosił ze sobą prywaty, żeby nie mieszał problemów osobistych do życia zawodowego. Niech grubą krechą oddzieli dom od pracy. To przecież jasne, nie?

Nie. Nie dla mnie. Potraficie  uśmiechać się po ostrej wymianie zdań z rana z kimś kogo kochacie, cenicie? Potraficie szczebiotać, kiedy serce wam się łamie? Potraficie nie okazywać smutku i rozpaczy, kiedy coś ostatecznego w życiu waszych bliskich się wydarza? Potraficie być opanowani, chłodni, akuratni? Ja nie. I może dla tego zawsze na ludzi, którzy mnie otaczają, patrzyłam jako na całość. Jako na tych, którzy tez mają problemy, których boli ząb, którym dzieci płaczą po nocach, i są nie wyspani i mają dość, i marzą już tylko o piątku. Nieustannie za to zadziwia mnie, że są tacy, którzy traktują człowieka jak narzędzie. Nieustannie.

Z tyłu liceum, z przodu muzeum.



Kiedy po raz pierwszy usłyszałam to powiedzenie, śmiałam się do rozpuku. Cholernie zabawny wydał mi się wtedy obraz, który ukazał się przed moimi oczami. Niedługo później na własne oczy miałam się przekonać, co to powiedzenie oznacza. I dzisiaj - po wielu już przejażdżkach miejskimi autobusami (nie wiem, skąd taka zależność, ale wspomniane zjawisko tam występuje najczęściej) nie śmieję się tak gorliwie. Wiem już, że gorsza może by tylko sytuacja gdy: ciuchy z liceum, całość z muzeum. 

Myślicie, że mnie to obrzydza, albo wzbudza politowanie? Ani trochę. Ja się po prostu boję. Tak – boję. Nie o to, czy takie zjawisko zapuka kiedyś do mnie na kawę i będę musiała z nim dłużej obcować. Raczej ze strachem wynikającym z niepewności – czy też tak będę miała? Czy kobieta w pewnym wieku z obawy, ze śmiertelnego strachu przed utratą młodości i urody. Z przerażaniem, jakie przynosi świadomość – że już nigdy nie założy małej czarnej i nie będzie w niej wyglądała zmysłowo, sexy i kobieco? Czy z tego właśnie bierze się desperacja nakłaniająca je do uczepienia się życia pazurami? Za wszelką cenę. 


Niech patrzą, niech się śmieją, niech gadają! Ja tam raz jeszcze zmieszczę się w obcisłe dżinsy, założę bejsbolówkę, bluzkę odsłaniającą pępek, różowe sandałki na szpilce, zrobię makijaż, którego punktem kulminacyjnym będzie niewprawne smokey i czerwona szminka! A niech tam! Nie dla mnie moherowe berety i wełniane spódnice za kostkę! Nie dla mnie.

Nie chcę przekonywać, że kobieta w pewnym wieku powinna to czy tamto. Myślę w tym miejscu o ukochanej przeze mnie postaci Lorelai Gilmore z serialu Gilmore Girls (o tej starszej Lorelai), która była taką dorosłą, super fajną nastolatką. Równą babką, kumpelą, ale i babką koło 40 z dorosłą córką, która jednocześnie umawiała się na dziesiątki randek, biegała na koncerty rockowe i miała super towarzyskie życie. Lorelai cierpiała w garsonkach, a rozkwitała w ciuchach w stylu hipie, nie wyglądając przy tym komicznie. Czy to zatem może być wyznacznik? Póki nie wyglądasz komicznie – noś co chcesz? Czy myślicie, że wspomniane wyżej panie czują się komicznie?

No właśnie. Drżę o swoją starość zatem. O pełnię władz umysłowych, które pomogą mi rozróżnić styl od tandety. Albo o dobrą przyjaciółkę, która trzepnie mnie przez łeb jak zacznę zastanawiać się nad wdzianiem złotych legginsów na pomarszczone uda.



Tag : ,

Lista książek

Od dawna już chodziła mi po głowie taka rzecz: spis przeczytanych przeze mnie książek. 
Jak ja bym taki chciała mieć. No serio. Był czas, że czytałam bardzo, bardzo dużo. Kolejne tytuły wręcz połykałam. Tygodniowo kilka sztuk, zawsze jakiś wolumin w plecaku, inny odłożony na za chwilę, do którego myśli już biegły, którego palce się już doczekać nie mogły. Uwielbiałam czytać! Chowałam książki pod szkolną ławką, a ponieważ uczyłam się super dobrze i bywały lekcje, na których się po prostu nudziłam i mogłam coś tam sobie innego podłubać. Czytałam, spod ławki, z plecaka, kątem oka pochłaniając kolejne historie. Każdą minutę swojego dnia wypełniając czytaniem.

I pomyślcie teraz jak taki spis byłby przydatny. Ludzie dzielą się ponoć na takich, którzy połykają książki bez względu na to, czy dany tytuł ich interesuje, czy nie. Jak już zaczną czytać, to muszą skończyć - ciekawość bierze górę. Są i tacy, którzy nie mogąc przebrnąć przez nudne, czy nieciekawe fragmenty, przerzucają strony w poszukiwaniu akcji, bądź całkowicie rezygnują z lektury. Mnie za to zdarzyło się raz trzepnąć książką z wściekłości o ścianę. Z resztą sami zrozumiecie, jeśli kiedykolwiek najdzie Was ochota na przeczytanie któregokolwiek tomu z Dzienników Gombrowicza. Ugh... wzdrygam się na samo wspomnienie. Ale do rzeczy. Ile taka lista przeczytanych książek mogłaby zaoszczędzić nerwów, trudu i emocji. Idziecie do biblioteki i nie jesteście pewni, czy daną pozycję już czytaliście - wypożyczacie, a w domu okazuje się, że pudło, że to o ciotce Celince i jej piesku Puni i że nieciekawe i w ogóle bleh, bez sensu tachaliście tomiszcze do domu.  

Problemu takiego nie miała Złodziejka Książek Leisel, która przygodę z czytaniem zaczynała od Podręcznika Grabaża, a lektur którym poświęcała czas wraz z rozwojem umiejętności nie przybywało nieskończenie wiele. Ja za to nie pamiętam większości książek, które połknęłam. Jestem w stanie zidentyfikować może 1/10. A i tak ciężko przyszłoby mi opowiedzieć ze szczegółami czego dotyczą. 
Dlatego listę stworzyłam. I oprócz tego co już przeczytałam, zapisuję to co przeczytać bym chciała. 

A chciałabym:
-Myśliwskiego połknąć w całości,
-Orhana Pamuka przestudiować dogłębnie,
-z Kapuścińskim ponownie się spróbować zaprzyjaźnić,
-do Prousta zrobić kolejne podejście,
-Kunderę - jeszcze raz i jeszcze i jeszcze... :)
-T.S. Eliota ogarnąć porządnie,
-Hermanowi Hesse poświęcić trochę czasu

Tag : ,

O tym będzie ten blog


Musi być plan.

Dobry plan mierzony na miarę naszych możliwości. Taki, że od a do c wiemy, czym, kiedy i w jakiej kolejności się zająć. Lubię planować. I planuję od kiedy pamiętam. Z tych wielkich planów nie wychodzi zwykle nic. Bo burza z piorunami, bo złapaliśmy gumę, bo kozy się właśnie okoziły, a może okociły? Bo za mało zostało na koncie, bo musieliśmy akurat wyjechać, bo musieliśmy akurat zostać, bo tak i kropka, bo ktoś nas wpuścił w maliny. Nic to. Pocieszyć się mogę, że z tych małych planów… Oooo… z tych małych planów wychodzi za to wszystko. Albo przynajmniej 90%. A to już coś, prawda? Podstawą mojego planowania – zdradzę Wam sekret – jest kartka i długopis. Wiem, zaraz się podniosą głosy, że można inaczej, ze można lepiej. Kalendarz na docsach sobie założyć, zintegrować z kontem Męża, coby go już na tym etapie wtajemniczyć w moje niecne zamiary, ustawić przypominajkę i świętować oszczędność drzew – które na mój papier do planowania, by poszły. Trudno, jestem nie dzisiejsza. Planuję normalnie. Na karteczkach (które często gubię, ale to już inna para kaloszy). 

Będzie się tu zatem mogło przeczytać, że:
-się żyje i się mieszka (jak się już dorobimy i własny kąt poczniemy w skandynawskim stylu urządzać);
-się czyta i się pisze (co się kocha robić, ale się czasu na to nie ma nigdy! Teraz się mieć będzie musiało, czy się będzie chciało, czy się będzie niechaciło)
-się rozmawia (bo się zawsze chciało reportaże takie rozmowowe właśnie pisać i się tego zrobić nigdy nie zrobiło. To się zrobi teraz)
-się zwiedza (się podróżuje blisko i tanio, bo się w korpo zagranicznym pracę odrzuciło (łolaboga) ale się za to TAAAAKIE miejscówy odwiedza, że hej!).

No to hej przygodo! Zaczynamy! 


- Copyright © Masz Babo Placek - Skyblue - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -